Smerf Maruda w akcji, cz.1
“Jak ja nie cierpię świąt!” Tymi oto pięknymi słowami smerfa Marudy można określić moje podejście do świąt w przeciągu ostatnich 2 lat (z rokiem obecnym włącznie). Nie wiem co w świętach ludzie widzą wesołego – kupa uganiania się po sklepach, by bez większego celu wydać pieniądze na niepotrzebne nikomu pierdoły, które jeszcze przed sylwestrem wylądują w szafie, na strychu, czy w koszu.
Niby można powiedzieć, że prezenty są fajne – sprawia się komuś przyjemność i jest fajnie… ale ja nie widzę w prezentach nic fajnego – po jaką cholerę komuś kolejne pierdoły, których przez ostatnie lata i tak nazbierał pod dostatkiem? A może w takim układzie siedzieć i zastanawiać się co dana osoba może akuratnie chcieć dostać? A może listy prezentów (choć nie są to wtedy prezenty – wszak obdarowywany wie co dostanie)? Czy nie szkoda na to wszystko czasu?
Święta mogą też być bardzo dobrym pretekstem do obżarstwa i bliżej nie ukróconego lenistwa. To jest w świętach fajne… chyba, że przez kolejny miesiąc się wysłuchuje od najbliższych – “Po co ja tyle jadłam? Jak ja to teraz zrzucę?”. Lenistwo akuratnie nie ma tu żadnych negatywnych aspektów – o ile pomyśli się zawczasu o uruchomieniu połączenia GPRS na notebooku i zaszyje się gdzieś w otchłani sieci web.
Może święta są właśnie po to by odpocząć… tylko w jakim celu robiło by się z tego tak wielką szopkę?